Wraz z upływem czasu z mojej listy kosmetyków i akcesoriów, które muszę mieć wykreślałam kolejne pozycje. Te, które jak dotąd nie zostały "odhaczone" i wciąż się u mnie nie znalazły w sporej części zostały zastąpione przez inne, jak choćby oryginalny Tangle Teezer (tak, ja też padłam ofiarą Biedronkowej promocji i kupiłam podróbkę w zestawie z kapsułkami ze skrzypem ☺). Tworząc poprzedni spis umieściłam też na nim kosmetyki wtedy będące nowościami, a dziś zbierające niezbyt pochlebne recenzje, stąd ich automatyczne wykreślenie z listy. Przyszedł zatem czas na jej aktualizację.
Tym razem na mojej chciejliście nie znalazł się ani jeden kosmetyk do makijażu. Nie pojawią się też żadne akcesoria. Postawiłam na pielęgnację, zarówno twarzy, ciała jak i włosów. Większość tych kosmetyków to produkty znane, sprawdzone i lubiane.W sieci pojawił się szereg recenzji na ich temat, nie ma już kotów w worku. I dlatego wiem, że warto je kupić. A co dokładnie wpisałam na listę tym razem?
Po ostatniej wizycie u fryzjera moje włosy są zdecydowanie krótsze. Fryzjerka (za moją zgodą oczywiście, nie przysnęłam na fotelu, nic z tych rzeczy :D ) ścięła ponad połowę ich długości. Od dłuższego czasu miałam ochotę na zmianę. Polubiłam siebie w krótszych włosach. I nie oszukujmy się, częste suszenie i prostowanie nie miały najlepszego wpływu na ich stan, dlatego ścięcie zniszczonych partii było najlepszym wyjściem. A skoro już pozbyłam się suchych pasm, postanowiłam zadbać o to, by pielęgnacja moich włosów była odpowiednia i już dłużej nie walczyć z puszącą się od najmniejszych ilości wilgoci czupryną. W poszukiwaniu najlepszych kosmetyków natrafiłam na maski Kallos (1), keratynową oraz Crema al latte. Pierwszą z nich widziałam już właśnie w salonie fryzjerskim, pomacałam, powąchałam - wydała mi się naprawdę ok. Po powrocie do domu poczytałam na temat produktów Kallos nieco więcej i zdecydowałam, że muszę je wypróbować. Na szczęście znalazłam w mieście hurtownię fryzjerską, gdzie można je zamówić, więc czekam ze zniecierpliwieniem na dostawę.
Wciąż nie udało mi się znaleźć kremu do twarzy, którego działanie zadowalałoby mnie w 100%. Ten zbyt ciężki, ten zbyt tłusty, ten z parafiną, ten z alkoholem... Dlatego kiedy przeczytałam kolejną pozytywną opinię o lekkim kremie brzozowym Sylveco(4) od razu popędziłam na stronę producenta. I cóż mogę napisać - świetny, bardzo naturalny, bogaty w cenne elementy skład, niewysoka cena. Jedyny minus - bardzo trudna dostępność. Ale od czego są sklepy internetowe!
Jedyne kosmetyki na mojej liście, które mogą stanowić na ten moment zagadkę to te, wchodzące w skład linii Oczyszczanie liście manuka marki Ziaja(5). Jest to nowość, o której od kilkunastu dni robi się coraz głośniej w blogosferze. Pojawiło się już nawet parę krótkich zapisów pierwszych wrażeń i są one jak najbardziej na plus. Ja upatrzyłam spośród całej serii trzy kosmetyki, które chcę kupić: żel myjący normalizujący na dzień/noc, krem nawilżający balans korygująco-ściągający oraz tonik zwężający pory na dzień/noc. Składy tych produktów wydają się całkiem przyjazne. Dla mojej skóry jak znalazł. Cena, jak na Ziaję przystało, niska. Nie pozostaje nic innego, jak szukać.
Na mojej liście znalazły się też trzy kosmetyki do pielęgnacji ciała, wszystkie już doskonale znane. Jakiś czas temu opisywałam Wam przepis na mój ulubiony naturalny peeling do ciała . I nadal bardzo go lubię i chętnie stosuję. Jednak czasem przydałoby mi się coś, co w kilka sekund wycisnęłabym z tubki, bez konieczności biegania do kuchni, mieszania i paćkania się. Dlatego zainteresował mnie peeling Lirene z serii antycellulitowej(2). Na szczęście problem cellulitu nie jest mi bliski, jednak wychodzę z założenia, że lepiej zapobiegać, niż później walczyć z takim ciężkim przeciwnikiem. Kosmetyk ten polecała też Karolina z kanału Karolina Zientek Makeup Artist i właśnie po jej filmiku przypomniałam sobie, że warto go sprawdzić.
Jako że mam bardzo jasną karnację z mnóstwem pieprzyków, opalanie zdecydowanie nie jest dla mnie. Nie chcę przy tym wyglądać jak albinos pośród rzeszy czekoladowo-brązowych plażowiczów. Dlatego wspomagam się balsamami brązującymi, których dość pokaźną ilość już używałam. Odkąd kilkakrotnie wśród ulubieńców innych blogerek znalazły się balsamy brązujące Ziaja(3), z serii multimodeling oraz Sopot postanowiłam, że tym razem moja opalenizna z tubki będzie miała właśnie to logo.
Koniecznie napiszcie, jeśli używałyście któregoś z tych kosmetyków i jak się sprawdził.
Na maski Kallos też mam ochotę :)
OdpowiedzUsuńTez mam ochotę na te produkty z Ziaji
OdpowiedzUsuńJa planuję jutro wycieczkę po wszystkich aptekach i mniejszych sklepikach kosmetycznych w poszukiwaniu tych kosmetyków, mam nadzieję, że gdzieś je znajdę. :)
UsuńZiaja Liście Manuka, i Kallos to tez moje must have ;) Lubię też produkt z Lirene.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dodaję do obserwowanych ;*
Maski z Kallos są bardzo fajne ;)
OdpowiedzUsuńDziałanie dopiero przyjdzie mi ocenić. Ale już zaliczam na plus cenę - ok.15zł za taki wielki słój! :)
UsuńO, mamy coś wspólnego :) Ja też chcę wypróbować ziaję z tymi liśćmi manuka, mam nadzieję, że się sprawdzi :)
OdpowiedzUsuńOd kiedy pojawiły się zapowiedzi tej serii, wzbudza bardzo duże zainteresowanie. A ile osób już coś kupiło! Tylko dziś napotkałam na instagramach blogerek kilkanaście zdjęć świeżo kupionych sztuk. :)
UsuńMam kallos latte, a także silk są rewelacyjne i tanie jak barszcz.
OdpowiedzUsuńCena jest naprawdę nieziemska jak na taką ilość produktu. Takie interesy to ja lubię. :D
UsuńKallosa Latte też planuję wypróbować :)
OdpowiedzUsuńZ całosci znam tylko kallosa. Niedawno go wydenkowałam, u mnie sprawdza sie znakomicie:)
OdpowiedzUsuńKallos, oraz resztę tych kosmetyków, łącznie z Ziają Liście Manuka znajdziesz w drogerii Hebe, jeśli masz taką w pobliżu. Ja ze swojej strony mogę polecić peeling Perfecta, o zapachu kawy z pomarańczą, choć ostatnio trudniej go dostać.
OdpowiedzUsuńNiestety u mnie Hebe brak. :/ Liczę, że w przyszłości wreszcie się pojawi.
UsuńZa Ziają przeszłam całe miasto, udało mi się znaleźć dwa miejsca, gdzie jest dostępna cała seria. :))