2/27/2013

AA, Skuteczna pielęgnacja, Maseczka intensywnie odżywiająca

Na co wydać 2zł podczas zakupów? Do wyboru tysiące opcji, a mój wybór pada akurat na maseczkę intensywnie odżywiającą AA Skuteczna pielęgnacja. Sądzę, że to nie najgorsza decyzja. Koniec końców lepiej wydać 2zł na maskę niż paczkę chipsów. Pozostaje jednak pytanie, czy jest ona warta wydanych złotówek?

 Maska ta przeznaczona jest dla skóry przesuszonej, pozbawionej witalności i zdrowego kolorytu. Zawarte w niej składniki regenerujące stymulują odnowę komórkową i odbudowują hydrolipidową barierę skóry. Nie zawiera barwników ani parabenów. Jej pH jest neutralne dla skóry. Zalecane jest stosowanie tego produktu 1-2 razy w tygodniu. Saszetka podzielona jest na dwie części, każda o pojemności 5ml.

Konsystencja maseczki jest dość rzadka, ale nie rozlewa się w czasie aplikowania. Przez długi czas nie mogłam określić jej zapachu, w końcu doszłam do wniosku, że identycznie pachną malinowe jogurty. Stąd zapewne maliny na opakowaniu. Gdy stosowałam ją po raz pierwszy, przez parę minut po nałożeniu odczuwałam bardzo nieprzyjemne pieczenie. Zacisnęłam zęby, zaczęłam wachlować twarz, aż do czasu, gdy to uczucie minęło. Obserwowałam skórę, jednak nie była zaczerwieniona ani podrażniona. Przy każdym kolejnym użyciu pieczenie jest ledwo odczuwalne. Muszę przyznać jednak, że to ogromna wada tego kosmetyku. Ja oczekuję, że nałożę maseczkę i przez 15-20 min jej działania położę się i chwilkę odpocznę, zrelaksuję się, a nie będę machać gazetą, aby chłodne powietrze zniwelowało paskudne uczucie.
Maska bardzo szybko się wchłania, nie zastyga. Po określonym czasie należy jej nadmiar usunąć wacikiem, jednak w moim przypadku nie ma specjalnie czego usuwać - skóra pochłania każdy ml kosmetyku. Nie wywołuje wyprysków czy innych niespodzianek. Odżywia, poprawia koloryt. Nawilża, jednak dla bardzo suchej skóry, niedostatecznie. Nie należy oczekiwać cudów po jednym razie. Jeśli oczekujemy dogłębnego nawilżenia, zniwelowania szorstkości i suchych skórek, możemy poczuć się rozczarowane. Dopiero regularne stosowanie, tzn. 1-2  w tygodniu, aż do wykończenia całej saszetki przynosi oczekiwane efekty.
Czy jednak taka jest idea stosowania maseczek? Czy musimy zużyć całe opakowanie i czekać tydzień, czy dwa, aby maska spełniła to, co jest jej zadaniem? Nie jestem co do tego przekonana. Mam świadomość, że nie da się w 20 minut przywrócić bardzo suchej skórze odpowiedniego nawilżenia, jednak nieco większa moc działania maseczce AA z całą pewnością by nie zaszkodziła.


Czy kupię tą maseczkę ponownie - nie. Przeszkadza mi nawet to najmniej wyczuwalne pieczenie. Oczekuję również skuteczniejszego nawilżania. Jeśli wcześniej jej nie używałyście i chcecie spróbować, najpierw sprawdźcie na małym obszarze buzi, czy u Was nie spowoduje tego nieprzyjemnego uczucia. Nie jest oczywiście najgorszym tego typu produktem, używałam gorszych, ale i lepszych. Plasuje się gdzieś na środku, w kategorii "przeciętniaki".

Używałyście jej już? A może zaopatrzyłyście się w którąś z pozostałych wersji - z ogórkiem albo wodą na opakowaniu?

Pozdrawiam, K.

2/23/2013

Kiedy skóra woła HELP! (AA, Cera atopowa, krem nawilżający)

Jak nie urok, to... To wiadomo co. Moja skóra uwielbia niemal każdego dnia mnie zaskakiwać - jednego ranka w lustrze widzę w miarę jednolity koloryt, brak nowych niedoskonałości - mogę być zadowolona. Ale żeby nie było tak wesoło, następnego dnia rano witają mnie wszechobecne suche skórki i zaczerwienione placki. W końcu w życiu musi być różnorodnie, prawda?
Co prawda dermatolog nie stwierdziła, że moją dolegliwością jest atopowe zapalenie skóry. Wręcz przeciwnie - mam cerę mieszaną w kierunku tłustej, z rozszerzonymi porami, zaskórnikami, wągrami i innym dziadostwem, jakie tylko można na twarzy mieć. Jednakże maści/żele, które mają pomóc w walce z trądzikiem grudkowo-krostkowym, zalecone przez doktor, potrafią porządnie wysuszyć, w porywach nawet porządnie podrażnić skórę. Dlatego trzeba ją ratować. Została mi polecona inna emulsja nawilżająca, jednak nim ją nabyłam, w moje ręce wpadł krem nawilżający AA Help Cera Atopowa i zainteresował mnie na tyle, że emulsji, której nazwy już nawet nie pamiętam, zapomniałam.


Krem ten bez większych problemów można kupić w każdej aptece/drogerii/małym sklepie kosmetycznym.  Cena waha się między 11 a 15zł. Plastikowa tuba mieszcząca 50ml produktu, znajduje się w tekturowym pudełku. Termin przydatności wynosi 6 miesięcy od daty otwarcia.

Jest bazzapachowy. Nie zawiera alergenów, barwników ani konserwantów. Jego pH jest neutralne dla skóry. Polecany dla osób, których skóra jest nadwrażliwa, skłonna do podrażnień, podatna na przesuszenia, źle tolerująca typowe kosmetyki. Zawiera cucurbitynę (hamującą syntezę histaminy, łagodząc tym samym objawy zapalenia), olej z ogórecznika lekarskiego (zawierający 23% kwasu y-linolenowego, redukujący przeznaskórkową utratę wody), glicerynę (zwiększającą zdolność wiązania wody w skórze, poprawiającą jej gładkość i elastyczność) oraz skwalan z oliwek i witaminę E (odbudowujące i wzmacniające naturalną barierę skóry). 


Ma lekką konsystencję, nie pozostawia tłustej powłoki. Szybko się wchłania. Nadaje się pod podkład, nie powoduje rolowania czy utrudnionej aplikacji. Jednak moja tłusta głównie w strefie T skóra po paru godzinach zaczyna się świecić, wydaje mi się, że szybciej niż bez kremu pod podkładem. Nie podrażnia. Pomimo parafiny na początku składu, o dziwo nie zapycha. Dobrze nawilża skórę. Koi, gdy jest sucha, napięta, ściągnięta. Redukuje podrażnienia, niweluje zaczerwienienia.  


Byłby to mój ideał, gdyby usunięto ze składu wszelkie alkohole. Jednak pomimo ich obecności, uważam, że to jeden z najlepszych kremów nawilżających, jakich używałam. Stosuję go głównie na noc, jednak zdarza się, że sięgam po niego i w ciągu dnia. Reasumując - polecam!

Pozdrawiam, K.

2/16/2013

Virtual, Fashionmania, 182 Royal blue

Jak napisałam, tak uczyniłam i chwilę po napisaniu notki o biedronkowych zakupach w ruch poszedł nowiutki lakier Virtual z serii Fashionmania, którego numeru na buteleczce nie odnalazłam. Odszukałam go jednak na stronie ww.marki i wg zamieszonego tam zestawienia kolorów, ten, który zakupiłam ma numer 182 i nosi nazwę Royal blue.


Kolekcja 20 lakierów, w której skład wchodzi ów lakier pochodzi z sezonu jesień/zima 2012.
Jest "to propozycja dla przebojowych kobiet, które lubią eksperymentować ze swoim wizerunkiem i nie obawiają się odważnych kolorów. Bazę kolekcji stanowią uwodzicielskie odcienie głębokiego błękitu, granatu, wyrazistego fioletu i purpury, które zdobią paznokcie niczym olśniewająca biżuteria. Na uwagę zasługują też nieśmiertelne czerwienie i eleganckie bordo, a także niezwykłe i bardzo modne w tym sezonie oranże oraz cieszące się nieprzemijającą popularnością naturalne nude."
źródło: virtual-virtual.com

Opis jakże piękny, rzeczywiście znajduje odzwierciedlenie w kolorach lakierów, które są naprawdę ciekawe. Szkoda, że w "mojej" Biedronce dostępnych było tak niewiele odcieni, z tego co pamiętam jakaś czerwień(prawdopodobnie All my love), fiolet(Rock and roll albo Vintage violet) + zakupiony przeze mnie Royal blue. Gdyby było ich więcej, z całą pewnością na jednym kolorze zakupy by się nie skończyły. Jednak może to i lepiej dla mojego portfela...

Źródło: virtual-virtual.com
 

Lakiery mieszczą się buteleczkach o pojemności 10ml. Posiadają dość duży pędzelek(podobny rozmiarami do tego z Rimmel Lasting Finish Pro), jednak o kwadratowych, a nie zaokrąglonych brzegach. 
Do pełnego krycia potrzeba dwóch cienkich warstw. Nie bąbluje, wysycha w kilka minut. Całkiem ładnie błyszczy, jednak ja swoim zwyczajem nałożyłam top coat - wolę mieć pewność, że nie pozostawię niebieskich śladów na książkach czy innych papierach. Trwałość lakieru jest kwestią tego, jakiego typu prace wykonujemy, czy nasze paznokcie są długie, czy nie. Moje wystają odrobinę poza opuszki, nie oszczędzam ich specjalnie - lakier nie odpryskuje, końcówki są wytarte, reszta bez zarzutu.



Co do koloru - Royal blue to głęboki, chabrowy odcień. Czasami wydaje się, że to czysty niebieski, czasami widzę w nim domieszkę fioletu. Mam wrażenie, że jest nieco podobny do dor nail colour 5/2. Bardzo trudno było uchwycić kolor, zwłaszcza, że od kilku dni, bez względu na to, czy jest 10 czy 15 - na zewnątrz panują egipskie ciemności, wszędzie jest szaro-buro, więc zrobienie jakiś sensownych zdjęć graniczy niemal z cudem. Pyknęłam jednak parę zdjęć w świetle sztucznym i okazuje się, że właśnie w takim oświetleniu aparat w miarę najlepiej łapie kolor lakieru. W świetle dziennym "zjada" trochę koloru, tak samo jak w czasie prób uchwycenia wspomnianego lakieru dor. Cóż - muszę pogodzić się z tym, że moja cyfrówka szaleje w towarzystwie żywych, intensywnych kolorów.


Co sądzicie o Royal blue? 

Pozdrawiam, K.

2/12/2013

Nie do końca nowe nowości

I jak tu nie uwielbiać Biedronki, kiedy oferuje nam masę świetnych produktów, w bardzo konkurencyjnych, czasami nawet śmiesznych cenach? Po raz kolejny w ofercie znalazło się mnóstwo kosmetyków, od pielęgnacji po kolorówkę, jak zwykle - w bardzo kuszących cenach, które aż zachęcają do zakupu. I choć nie są to nowości na rynku kosmetycznym, to z całą pewnością są to nowości w mojej kosmetyczce. Nigdy wcześniej nie używałam żadnego z tych produktów. Nadszedł więc czas, aby powiększyć arsenał przetestowanych kosmetyków.
W jednej z Biedronek w moim mieście znalazłam kolorówkę od Eveline(m.in.podkłady, mascary, tusze, odżywki do rzęs i paznokci) oraz Bell(m.in.podkłady, tusze, eye-linery, pudry, bronzery, róże, pomadki, lakiery), a także lakiery Virtual i Maybelline. Ponadto napotkałam kilka szaf z kosmetykami Nivea, Garniera, zapachami od Bi-es, czy pojedynczymi kosmetykami danej firmy, jak znienawidzone przeze mnie szampony Diplona, balsamy Soraya, czy płyny dwufazowe z Bielendy. Oczywiście nie omieszkałam wrzucić do koszyka tego i owego.
Tym razem skusiłam się na:
-Szampon wzmacniający do włosów normalnych i suchych Garnier Fructis Fruity Passion - cena 8.99zł/400ml
Bardzo polubiłam inny szampon z tej serii - Grapefruit Tonic, dlatego postanowiłam wypróbować tą wersję. Pachnie nieziemsko, podobnie do żółtego Frugo. Mam nadzieję, że będę nim równie zachwycona, co czerwoną wersją.
-Płyn micelarny bebeauty - cena 4,49zł/200ml
Kilkakrotnie napotkałam wzmianki o nim na Waszych blogach. A jako że cena nie należy do najwyższych, pomyślałam, że warto go wypróbować.
-Płyn dwufazowy Bielenda Awokado - cena 4,49zł/125ml
Dwufazówka Bielendy z serii Bawełna jest moim zdaniem najlepszym tego typu kosmetykiem do usuwania makijażu oczu. Kiedy więc zobaczyłam, że produkt ten jest ponownie dostępny, jak miało to miejsce w wakacje, od razu porwałam buteleczkę. Szkoda, że nie została już ani jedna sztuka z bawełnianej serii, jeśli w ogóle były dostępne, ale ma co rozpaczać - pierwsze testy Awokado ma już za sobą - jest tak dobry, jak różowy brat.
-Maseczka intensywnie odżywiająca  AA - cena 1,99zł/10ml
Jak wiadomo - maseczek nigdy za wiele. A jak to zimą bywa - skóra ma skłonność do przesuszania, moja także, dlatego zainwestowałam jakże wielką kwotę dwóch złotych w porządnie(mam nadzieję) nawilżającą maskę. Dostępne były również maski Lirene, jednak alkohol na początku składu skutecznie zniechęcił mnie do i zakupu i utwierdził w decyzji, aby postawić na AA.
-Lakier do paznokci Virtual - cena 3,99zł/10ml
Albo mam kłopoty ze wzrokiem, albo numeru tegoż koloru nie widzę. Niemniej jednak jest to bardzo żywy, intensywny chabrowy odcień, idealny po erze szarości, brązów, czerni i bordo, królujących zimą na moich paznokciach. Po pierwszych oględzinach mogę jeszcze dodać, że ma bardzo podobny pędzelek do tego w lakierze Rimmel Lasting Finish Pro - duży i płaski.



Tym sposobem za kilkanaście/dziesiąt złotych uzupełniłam małe braki, dołączając nowe marki do tych, które już znam. Zapewne za jakiś czas pojawią się recenzje poszczególnych kosmetyków. Tymczasem szykuję się do malowania paznokci jakże uroczym, radosnym i nowiuśkim lakierem.

Pozdrawiam, K.

2/10/2013

W trosce o włosy i paznokcie (wrażenia po kuracji próbnej z megakrzemem)

Jakiś czas temu prezentowałam Wam zawartość przesyłki od firmy AVET Pharma *klik*, która dotarła do mnie w ramach akcji promocyjnej na ich Facebooku. Więcej informacji "technicznych" na temat suplementu megakrzem znajdziecie w podlinkowanym poście.
Dziś w kilku słowach przedstawię moje wrażenia po 20-dniowej kuracji próbnej, która dobiegła końca przedwczoraj. Oczywiście należy wziąć pod uwagę, że miałam okazję jedynie przetestować owy suplement. Sądzę jednak, że wspomniane 20 dni pozwoliło mi na wyrobienie sobie jakiejś opinii na jego temat.


Patrząc na opakowanie można wywnioskować, że będziemy mieli do czynienia z tabletkami w formie podobnej do landrynek - półprzezroczystymi, błyszczącymi,  gładkimi. Nic bardziej mylnego - jest wręcz odwrotnie. Forma nie utrudnia jednak połykania, chociaż rozmiar pojedynczej pastylki jest dość pokaźny. Mają ziołowy, niezbyt przyjemny smak i zapach, ale nie ma się specjalnie czego przyczepić - przecież to nie tabletki do ssania, tylko do połykania. 
Pod poprzednim postem nt. tego suplementu pojawiła się informacja, że może powodować wysyp bliżej nieokreślonych niespodzianek. W moim przypadku sytuacja taka nie miała miejsca. Żadne wypryski nie pojawiły się. A choć preparat ten ma działać na włosy i paznokcie, to ja zauważyłam korzystny wpływ również na skórę. Istniejące zmiany szybciej się goją, nie pozostawiając śladów, blizn, a kolejne pryszcze, jeśli już wyskoczą, to są mniejsze i znikają bez większych problemów. Bezproblemowo współpracuje ze środkami na wypryski, które stosuję. Zatem po pierwsze: działa pozytywnie na stan i wygląd skóry, wspomaga pielęgnację antytrądzikową
Jeśli chodzi o włosy to również nie zauważyłam negatywnego wpływu - nagłego osłabienia, wypadania itp. W połączeniu z moim duetem idealnym  sprawuje się całkiem nieźle. Każdego dnia na szczotce znajduję kilka włosów, czyli standard. W porównaniu z tym, co działo się jeszcze 2 miesiące tamu, kiedy włosy wypadały mi garściami, niezależnie od tego, czy cały dzień były związane w ciasny kucyk, czy były rozpuszczone, jest to rewelacyjny rezultat. Czupryna jest coraz mocniejsza, końcówki troszkę się rozdwajają, ale używając suszarki i prostownicy parę razy w tygodniu nie mogę wymagać cudów. Mogę więc stwierdzić, że pomaga w walce w nadmiernym wypadaniem włosów oraz ich kruchością. Wzmacnia  i dba o ich kondycję.
Na koniec paznokcie, na których temat nie mam zbyt wiele do powiedzenia/napisania, ponieważ moje, oprócz tego, że są odbarwione od kolorowych lakierów, to trzymają się bardzo dobrze, są mocne, twarde, nie rozdwajają się, szybko rosną. Suplement mógł zatem jedynie pomóc utrzymywać ich dobry stan. Wspomnę tutaj, że wcześniej moje paznokcie były obrazem nędzy i rozpaczy. Sytuacja zmieniła się odkąd każdego dnia są umalowane. Od mniej więcej lipca bardzo rzadko zdarzają się dni, kiedy nie mam lakieru na paznokciach. Dzięki temu zawsze mają warstwę ochronną emalii, która chroni je przed łamaniem czy rozdwajaniem. Moje spostrzeżenia potwierdziły się, kiedy obejrzałam filmik Szusz nt. jej sposobu na długie paznokcie, który nawiasem mówiąc polecam( *do obejrzenia tutaj* ).

A wracając do suplementu - nie zawiodłam się, wszystkie ochy i achy na jego temat wyczytane w sieci, znalazły swoje potwierdzenie w działaniu. Z całą pewnością wybiorę się do apteki po pełnowymiarowe opakowanie, co i Wam polecam.


Pozdrawiam ciepło i życzę miłego popołudnia.:)

2/03/2013

Chanel, Sublime de Chanel

Niejednokrotnie przekonałam się, że nie zawsze nazwa znanej i cenionej marki na opakowaniu musi być gwarantem świetnej jakości. Czasami aż przecieram oczy ze zdumienia, jak firma tej rangi może wypuścić na rynek tak kiepski produkt. Właśnie taka myśl nasunęła mi się po bliższym zapoznaniu z mascarą Chanel Sublime de Chanel.

Źródło: chanel.com




Tusz ten pochodzi z kolekcji wiosna 2011. Jego zadaniem jest wydłużenie i podkręcenie rzęs. Pielęgnuje je dzięki zawartości wosku pszczelego o właściwościach zagęszczających. Posiada również mikrowłókna celulozowe. Dostępny w trzech kolorach: czarnym, brązowym i fioletowym. Szczoteczka wykonana jest z silikonu. Za 6 ml opakowanie tuszu zapłacimy 130zł.


Ja posiadam miniaturę tegoż tuszu w kolorze czarnym. Kiedy ją otrzymałam, napaliłam się jak przysłowiowy sczerbaty na suchary. Miałam ochotę od razu przejść do rzeczy i zobaczyć, jak sprawuje się "w akcji".  Moja ekscytacja znikła w momencie tuszowania rzęs. "Tylko tyle potrafi mascara za ponad stówkę?!"  Niestety, szału nie ma, niczego nie urywa, staniki nie latają. Efekt jaki uzyskałam po nałożeniu dwóch warstw pozostawiał wiele do życzenia. Rzęsy są delikatnie wydłużone i podkręcone, tragicznie posklejane. Każda kolejna warstwa wygląda coraz gorzej, więc polecałabym poprzestać na dwóch. Tusz wysycha bardzo powoli, a dla mnie, osoby, która rano ma 10 minut na wykonanie całego makijażu, jest to ogromna wada. Czasami zapomnę, że rzęsy mogą być jeszcze mokre, co kończy się niezbyt ciekawie. A i co do domniemanej wodoodporności mam pewne zastrzeżenia - kiedy padający śnieg osiadał na rzęsach po chwili pod oczami pojawiały się czarne plamy. Tusz nie podrażnia oczu. Nie osypuje się w ciągu dnia. Łatwo się zmywa.
Niestety ta znikoma liczba zalet zostaje zmiażdżona przez górę wad, co sprawia, że pozostaje mi się jedynie radować, że mogłam poznać ten tusz nie tracąc 130zł. Być może u kobiet posiadających wachlarz gęstych i grubych rzęs sprawdzi się całkowicie inaczej. Mnie natura obdarzyła niezbyt hojnie(nad czym ubolewam), dlatego od mascary wymagam wiele. Sublime de Chanel nie zdaje testu.


Pozdrawiam, K.