8/30/2013

Odważny kolor na ustach z Rimmel Apocalips


Bardzo rzadko sięgam po szminki, pomadki, czy innego rodzaju produkty do ust w odważnych, intensywnych kolorach. Bardzo podobają mi się natomiast u innych. Sama zdecydowanie lepiej, bardziej komfortowo czuję się w delikatnych, naturalnych odcieniach. Bardzo ostrożnie i nieufnie podchodziłam więc do kosmetyku, któremu dziś poświęcę parę słów. Rimmel Apocalips w odcieniu 102 Nova, szminka w płynie. Czy przekonała mnie do nasyconego, żywego koloru na ustach?

8/28/2013

30 dni z Mel B + boczki Tiffany - PODSUMOWANIE


Jak szybko minęły te 30 dni wyzwania! Wyzwania pełnego ciężkiej pracy, potu, zmęczenia, bólu, chwil zwątpienia oraz porządnej motywacji. Wydawało się, że ten miesiąc będzie dłużył się w nieskończoność, a kolejne treningi trwają cały dzień, a nie niespełna godzinę. Jak się okazało z każdym kolejnym dniem było coraz przyjemniej. Choć bywały i dni totalnego rozleniwienia, kiedy nie miałam najmniejszej ochoty wskakiwać w strój do ćwiczeń i rozpoczynać spotkanie z Mel. Wyciskałam jednak głęboko zakopane podkłady siły i brałam się do roboty. Nie było łatwo, jednak wytrwałam. Jednak to nie koniec - to dopiero początek. Z Mel wkroczyłam w świat fintessu i walki o piękne, zgrabne ciało oraz dobre samopoczucie. Chętnie będę wracać do jej ćwiczeń, jednak czas "poszerzyć horyzonty" i poszukać czegoś nowego, sprawdzić się z innymi trenerami. Najpierw jednak podsumuję miesiąc pracy z Mel oraz Tiffany.

8/26/2013

Ulubiony sposób na naturalne loki/fale

Naturalne fale, czy delikatne loki bez użycia gorącej temperatury albo akcesoriów tj.wałki bądź papiloty? Jasne! Jakiś czas temu natknęłam się w jakimś czasopiśmie dla pań na artykuł o sposobach na uzyskanie właśnie takiego efektu za pomocą zwyczajnych upięć. Wystarczą m.in. wsuwki czy niepotrzebna skarpetka, aby włosy wyglądały pięknie bez działania wysokiej temperatury. Przetestowałam każdy z nich i wybrałam ten, który odpowiada mi najbardziej biorąc pod uwagę długość moich włosów oraz uzyskany efekt.

Moje włosy są z natury lekko falowane, podatne na stylizację. Niestety precyzyjne loczki nie trzymają się na nich zbyt długo, dlatego wolę delikatne, nieco rozwichrzone, jakby niedopracowane fale.Ta wersja sprawia, iż nawet jeśli fryzura zmieni swój pierwotny kształt czy oklapnie, to nie jest to od razu widoczne, włosy nadal wyglądają dobrze. Uważam, że wygląda o wiele naturalniej, aniżeli "anielskie", idealnie skręcone, sowicie potraktowane lakierem loki.

Cały, jakże skomplikowany sposób polega na podzieleniu włosów na parę mniejszych partii (ja zazwyczaj dzielę je na 3 części) skręceniu ich wokół własnej osi, a następnie zwinięciu w małe koczki. Tak powstałe "ślimaczki" przypinam wsuwkami i w zależności od posiadanego czasu pozostawiam, aż włosy w odpowiedni sposób skręcą się.



Zazwyczaj wykonuję to na nie do końca wysuszonych włosach, wtedy efekt najbardziej mi się podoba. Przy włosach mokrych skręt jest mocniejszy, dlatego będzie to lepsza opcja, jeśli chcemy, aby nasza fryzura wygląda dobrze przez dłuższy czas.



Uważam, że jest to idealny sposób na uzyskanie bardzo naturalnej fryzury bez konieczności traktowania włosów wysoką temperaturą, czy wykorzystywania papilotów czy wałków, które nie każdy posiada.

Świetne są również metody z wykorzystaniem niepotrzebnej skarpetki z uciętym miejscem na palce, czy opaską (bądź ramiączkiem od biustonosza). W pierwszej z nich włosy spięte w wysoki koński ogon owijamy wokół zrolowanej skarpety, tworząc kok. Natomiast w drugiej włosy nawijamy na opaskę założoną tak, aby nieco zachodziła na czoło. Moim zdaniem te sposoby są skuteczniejsze przy dłuższych włosach,  zwłaszcza ten ze skarpetką.

Doskonale opisane wyżej metody kręcenia włosów obrazują poniższe filmiki.

Z wykorzystaniem skarpety



Z wykorzystaniem opaski




Korzystacie z naturalnych metod kręcenia włosów? A może macie swoje triki, którymi chcecie się podzielić?

Pozdrawiam, klamarta.

8/24/2013

Odświeżam jesienną garderobę, czyli lista zakupów

Nie ma się co oszukiwać - lato powoli macha rączką na pożegnanie, a w drzwiach stoi już jesień i nieśmiało pyta, czy już czas aby wkroczyła na dobre. I choć wszyscy, albo prawie wszyscy chóralnie odkrzykują, że jeszcze przyjdzie na nią pora, to wieczory są już coraz chłodniejsze. A i o wycieczce na plażę i wylegiwaniu się w skąpym stroju kąpielowym nie ma co myśleć, a przynajmniej w świętokrzyskiem.
Dlatego też postanowiłam dokonać przeglądu szafy i sporządzić małą (mam nadzieję) listę rzeczy 'must have'. Po niezbędnych oględzinach stwierdziłam, ku mojemu zdziwieniu, że nie mam:
- ani jednego grubego, ciepłego swetra,
- sportowej bądź nieco mniej bluzy z suwakiem lub bez,
- torby typu shopper (dużej, sztywnej, bardzo pojemnej, najlepiej z dopinanym długim paskiem), którą planuję kupić i wybieram już od roku i jakoś dziwnym trafem nadal śmigam z nieco podniszczoną listonoszką,
- skórzanej ramoneski (jakiś czas temu byłam w posiadaniu skórki z kołnierzem, jednak był to czas, kiedy 90% dziewczyn i kobiet na ulicach miało takowe kurtki o tym samym bądź niemal identycznym kroju i kolorze, więc zniechęcona tym faktem oddałam ją w dobre ręce),
- krótkich, jesiennych botków (nie licząc jazzówek na koturnie, których nie odważyłabym się założyć na dłuższe dystanse).

8/22/2013

Krótko i na temat #3

Czasem o ulubieńcach nie trzeba mówić czy pisać wiele. Podobnie z bublami - wystarczy parę słów, kilka zwięzłych zdań, by wyrazić to, jak kiepsko się spisały. Stąd właśnie wziął się pomysł na serię "Krótko i na temat", na której kolejną część chciałabym Was dzisiaj zaprosić. Będzie o zapachu, nawilżaniu i zapobieganiu znienawidzonym przeze mnie sińcom pod oczami.


Beyonce, Pulse NYC, Dezodorant z naturalnym spray'u


Ogólnie jestem zwolenniczką zapachów lekkich, świeżych, energetycznych, kwiatowych bądź owocowych, raczej słodkich aniżeli tych w tonie ogórkowym itp. Zdarzają się oczywiście cięższe i bardziej zdecydowane wyjątki, jak np. Entusiasmo Fabio Verso, jednak mają miejsce dość rzadko, w porze bardziej jesienno - zimowej. Wiosną czy latem sięgam po sprawdzone klimaty, w które idealnie wpasował się zapach Beyonce. Jestem ogromną fanką innych perfum gwiazdy, Heat Rush, jednak zachęcona korzystną ceną oraz ciekawa czegoś innego sięgnęłam po Pulse NYC. I przepadłam! Nie jestem asem opisywania zapachów i towarzyszących im wrażeń, jednak uwierzcie mi na słowo - ten zapach jest naprawdę cudowny. Poza tym dość długo utrzymuje się na skórze, z czasem nie zmienia się w dziwny sposób w coś nieprzyjemnego. Z całą pewnością będzie kojarzył mi się z tym latem i paroma wydarzeniami z nim związanymi, co czyni go jeszcze cudowniejszym w moim odczuciu. Powąchajcie koniecznie!

Pojemność:75ml
Cena: ok.20zł

Ocena: ✰✰✰✰ 


Flos-lek, Żel arnikowy na rozszerzone naczynka, sińce, potłuczenia, obrzmienia


Żel był jednym z elementów nagrody, w ramach rozdania na blogu Kosme-freak. Podeszłam do niego bardzo entuzjastycznie, ponieważ temat sińców pod oczami oraz często pojawiających się siniaków nie jest mi obcy (potrafię potknąć się nawet o własne nogi...). Najczęściej stosuję go na noc pod oczy, a w razie potrzeby do innych celów, które zostały mu wyznaczone. Jeśli chodzi o opuchnięte powieki, worki i obrzmienia sprawdza się naprawdę przyzwoicie. W dużej mierze dzięki niemu udało mi się otworzyć oczy po nieprzespanej nocy czy imprezie trwającej niemal do rana. Delikatnie chłodzi, szybciutko się wchłania, nie podrażnia i nie wysusza skóry. Poza tym ma bardzo przyjemny skład i równie miłą dla portfela cenę. Odejmuję jedną gwiazdkę za to, że nie niweluje podkuwek pod oczami ostatecznie - nadal potrzebna jest kapka korektora.
Pojemność:50ml
Cena: ok.12zł


Ocena: ✰✰✰✰



Avon Care, Uniwersalny balsam do ciała Rich Moisture


Lekki balsam o przyjemnym zapachu. Idealny do codziennej pielęgnacji skóry. Delikatnie nawilża, migusiem się wchłania, nie pozostawiając tłustej, nieprzyjemnej warstwy. Osobom oczekującym dogłębnego nawilżenia, czy ciężkiej konsystencji może nie przypaść do gustu. Ja jednak nie lubię na co dzień smarować skóry tłustymi, lepkimi i ciężkimi kosmetykami. Tak głęboką pielęgnację serwuję sobie zazwyczaj raz w tygodniu, tak, aby moja skóra "nie zwariowała" od nadmiaru dobroci. Tak jak wspomniałam w poście z nowościami - balsam ten świetnie sprawdził się, gdy po dość długiej kąpieli słonecznej skóra potrzebowała lekkiej dawki nawilżenia.
Pojemność:750ml
Cena: ok.25zł


Ocena: ✰✰✰✰


Pozdrawiam, klamarta.

P.S. Mam nadzieję, że przypadły Wam do gustu niewielkie zmiany na blogu?

8/19/2013

Najlepsza inwestycja ostatnich lat

Nie sądziłam, że akurat te przedmioty określę najlepszą inwestycją minionych lat, jeśli nie *ever*. Jak się jednak okazało zakup okazał się strzałem w dziesiątkę, a zachwyt i zadowolenie nie mijają wraz z kolejnymi miesiącami używania. Pędzle EcoTools, bo o nich mowa, stały się moimi ulubieńcami, a zarazem jednymi z największych skarbów w moich kosmetyczno - makijażowych zasobach.


Posiadam dwa pędzle tej marki: do pudru (numer 1200) oraz do różu (numer 1201). Cena każdego z nich oscyluje wokół 30zł. W Rossmannie wynosi dokładnie tyle, natomiast w drogeriach internetowych można napotkać te pędzle w cenie o 2 do 3zł niższej. Moje egzemplarze kupiłam ponad rok temu w czasie dużej akcji promocyjnej -30%, -40% itd. w Rossmannie. Wtedy pędzle te przecenione były o 50%, czyli w normalniej cenie jednego nabyłam dwa. Aż żal było nie brać. :)
Pędzle EcoTools wykonane są z wysokiej jakości materiałów ekologicznych:
-bambusowa rączka,
-syntetyczne włosie taklonowe,
-okucia z aluminium pochodzącego z recyklingu.

Dodatkowo warto wspomnieć, że również opakowania pędzli  są w pełni ekologiczne, biodegradowalne. Poza tym uważam je za niezwykle praktyczne. Cenię sobie fakt, że nie otrzymujemy pędzla w folii, którą w chwili otwierania rozerwiemy i wyrzucimy do kosza. Opakowania EcoTools przydają się np. w czasie podróży, można zapakować pędzel i przewozić go bez obawy, że odkształci się, bądź ubrudzi.

Wykonanie tych pędzli to najwyższa klasa. Od pierwszego użycia aż do dziś żadna część nie zmieniła swojego stanu. Klej w żadnym elemencie nie puścił, wszystko trzyma się na swoim miejscu. Także włosie pozostało w stanie niemal nienaruszonym, jedynie w pędzlu do pudru zadziało się coś niewielkiego, ale o tym za chwilę. Nie odbarwiło się, nie utraciło koloru. Przez ponad rok używania z obydwu pędzli wypadł może jeden włosek. Klasa!

Pędzle mają odpowiedni rozmiar. Dobrze trzyma się je w dłoni, rączka jest odpowiednio wyprofilowana, nie jest ani za długa, ani za krótka. Także rozmiar główki pędzli uważam za standardowy, dopasowany do każdych, albo prawie każdych potrzeb.

Nie sprawiają kłopotów w trakcie mycia. Ja robię to tak, że nalewam na dłoń odrobinę szamponu i  zwilżonym pędzlem wykonuję ruchy jakbym np. malowała ścianę, przeciągam nim z jednej strony w drugą, a na koniec palcami jeszcze dokładnie szoruję włosie, tak aby usunąć wszelkie pozostałości kosmetyków. Następnie płuczę, dopóki woda nie będzie całkowicie czysta. Staram się jedynie, aby nie dostała się powyżej metalowej skuwki, suszę je w pozycji poziomej, unikam używania w tym celu suszarki. A jeżeli już koniecznie muszę, to kieruję strumień powietrza z dość dużej odległości.



Pędzel do pudru, a właściwie jego włosie, jest nieco większe i inaczej ścięte, od tego do różu. Idealnie sprawdza się w nakładaniu zarówno kosmetyków prasowanych, jak i sypkich. Całkiem dobrze aplikuje kosmetyk w załamaniach, koło nosa, czy pod oczami, choć ja lubię go wtedy nieco ścisnąć, przez co jest bardziej zwarty i lepiej wszędzie dociera. Ze względu na jego rozmiar bardzo dobrze omiata się nim całą buzię. Jedyna wada, o której wspomniałam wcześniej, to fakt, że po pierwszym myciu włosie nieco się "rozczapierzyło", choć zmiana ta jest niewielka, a pędzel nie wygląda jak szczotka. Poza tym wciąż jest miękkie i delikatne, a kolejne mycia nie zmieniają tych właściwości.



Pędzel do różu ma szersze boki i szpiczasty czubek, dzięki czemu perfekcyjnie sprawdza się przy aplikacji i rozcieraniu zarówno różu, jak brązera. Przez to, że nie jest zbyt duży umożliwia precyzyjne konturowanie i rozprowadzanie kosmetyku jedynie w planowanym miejscu, a nie na połowie twarzy. Po myciu nic nie stało się z jego włosiem, nadal jest zbite, miękkie i delikatne.



Gdybym ponownie miałam okazję zakupić te pędzle w tak korzystnej cenie, zaopatrzyłabym się w jeszcze jeden egzemplarz tego do różu. Jako że lubię mocniej wciskać puder w skórę i dokładnie aplikować go w okolicach nosa to rozmiar i kształt tego pędzla sprawdziłby się idealnie. Przy mocniejszym dociskaniu dłuższe i elastyczne włosie nieco się ugina, co w pewnym stopniu utrudnia pracę. Nie twierdzę, że ten do pudru sprawuje się źle, jednak zauważyłam, że lepiej pracuje mi się z nieco mniejszymi, gęstszymi bardziej zwartymi pędzlami.
EcoTools ma w swojej ofercie również pędzel kabuki oraz duży, ale bardzo gęsty i o krótszym włosi pędzel do brązera (który moim zdaniem do aplikacji akurat tego kosmetyku będzie beznadziejny - jest zbyt duży, zmieściłby się pod co najmniej dwie kości policzkowe ☺), które także mnie zainteresowały. Zaczekam jednak na jakąś okazyjną cenę, bo normalnie jest ona dla mnie ciut za wysoka.



Pędzle EcoTools to zdecydowanie jedne z najlepszych rzeczy, jakie udało mi się kupić. Uwielbiam ich używać i dbam o nie tak, aby posłużyły mi jak najdłużej. A biorąc pod uwagę ich aktualny stan jestem pewna, że jeszcze parę dobrych lat będę się nimi malować.
Marzę także o paru pędzlach Real Techniques oraz Hakuro. Jestem ciekawa jak wyglądają na ich tle ekologiczne akcesoria do makijażu EcoTools.

A jakich pędzli Wy używacie najchętniej? Które polecacie?

Pozdrawiam, klamarta.

8/18/2013

30 dni z Mel B + boczki Tiffany - TYDZIEŃ TRZECI

Kolejne 6 dni wyzwania przeszło do historii. Tydzień ten minął pod znakiem prób, testów i eksperymentów. Jako że nie zamierzam kończyć ćwiczeń wraz z ostatnim dniem " 30 dni z Mel B...", staram się powoli opracować plan, według którego trenować będę dalej. Niestety w internecie nie znalazłam nowych wideo z Mel, wszędzie pełno jedynie tych, z którymi już pracuję. Dlatego rozglądam się za zestawami proponowanymi przez innych trenerów. Nie szczególnie kusi mnie Ewa Chodakowska. Wiem, że ma potężną rzeszę zwolenników, a jej plan treningowy wielu kobietom, a także mężczyznom pomógł. Obejrzałam jednak parę filmików i najzwyczajniej w świecie nie przypadł mi do gustu jej sposób prowadzenia treningu oraz duża część z sugerowanych przez nią ćwiczeń.

Przeszukując zasoby YouTube odnalazłam za to kanał Fitappy 2 - Zdrowie i Fitness po polsku, prowadzony przez Agnieszkę, trenerkę fitness, instruktorkę karate oraz BioEngineerkę (poprawna odmiana?). Przez pewien czas Aga trenowała też Muay Thai oraz Kick boxing. Poprzez kanał trafiłam również na stronę, będącą częścią całego projektu - fitappy.eu. Po przejrzeniu paru filmików oraz wykonaniu kilku zestawów sądzę, że to właśnie z nią kontynuować będę pracę nad pozbyciem się niepotrzebnej tkanki tłuszczowej, ukształtowaniem sylwetki oraz poprawą kondycji. Megapozytywna, a przy tym bardzo profesjonalna kobieta. Podobnie jak Mel porządnie motywuje, choć wydaje mi się, że nieco więcej wymaga. Co mogę dodać jeszcze, po odbyciu paru treningów z Agnieszką? Z całą pewnością dawno się tak nie zmęczyłam, spociłam, zmachałam itd. Proponowane przez nią zestawy oraz tempo dają niezły wycisk. Ale o to przecież chodzi!

Tak jak już wspomniałam, podczas treningów w tym tygodniu próbowałam stopniowo dodawać ćwiczenia cardio, skupiające się głównie na spalaniu tkanki tłuszczowej. Doszłam do wniosku, że nieco zbyt późno, biorąc pod uwagę wyzwanie z Mel, wpadłam na to, że potrzeba mi jeszcze ćwiczeń spalających tłuszczyk. Szkoda, że nie pomyślała o tym także autorka wyzwania i nie skierowała uwagi takich niedoinformowanych w kwestii ćwiczeń osób na fakt, że kształtowanie mięśni swoją drogą, ale pozbywanie się "kołderki" z tłuszczyku otulającej mięśnie, nad którymi pracujemy swoją drogą. Uważam, że nie każdy jest asem fitnessu i wie, jakie ćwiczenia "wypalają mięśnie", a jakie spalają tłuszcz. Być może dla wielu jest to jasne, dla mnie nie było. Do czasu, bo kiedy trochę bardziej zainteresowałam się całą sprawą, poszperałam, zrozumiałam wreszcie, na czym polega cała różnica. Teraz wybrałam już parę zestawów ćwiczeń ukierunkowanych właśnie na spalanie i dodałam je do już opracowanego zestawu z Mel.

                                    Oto zestawy, które dodatkowo wykonywałam w tym tygodniu









Powyższymi ćwiczeniami, prócz Pilatesu, rozpoczynałam cały trening (po rozgrzewce oczywiście). Potem, aby kontynuować ćwiczenia w rytmie, z wysokim tętnem wykonywałam ćwiczenia Mel na nogi. Te na brzuch i pośladki zostawiałam na potem z uwagi na fakt, że nie są one już tak męczące, w trakcie ich wykonywania serce nie bije już w tak szalonym rytmie. Muszę jednak przyznać, że po pierwszym treningu z Agnieszką nie byłam w stanie wykonać już 10 - minutowego treningu nóg. Mięśnie były zmęczone do tego stopnia, że nie miałam już zwyczajnie sił na wstawanie, wykopy itd. Zrozumiałam też, jak ważne jest porządne rozciągnie po treningu. Zmęczona cardio z fitappy2 oraz ćwiczeniami z Mel zrobiłam stretching "na odwal się" i następnego dnia boleśnie odczułam tego skutki. Nie zapominajcie zatem o tym niezwykle istotnym elemencie po treningu!

Tak prezentuje się raport z przedostatniego tygodnia wyzwania z Mel B. Moje wyzwanie trwać będzie jednak dalej. Oby tylko nie zabrakło sił i ciało nie odmówiło posłuszeństwa ( choć czasem na to chyba wielką ochotę), bo motywacja jest jak nigdy.


A jak Wam idzie praca nad wymarzonym ciałem?

Pozdrawiam, klamarta.

8/16/2013

Nowości

W ostatnim czasie kupiłam parę produktów, których wcześniej nie miałam okazji stosować, kilka nowości dostałam. Udało mi się też otrzymać sporą odlewkę kosmetyku, który od dłuższego czasu bardzo mnie kusił, jednak spotykałam bardzo skrajne opinie na jego temat. Wstrzymałam się zatem z zakupem, co jak się okazało, było świetną decyzją. Teraz mam okazję przetestować ów produkt, by przekonać się, czy warto zainwestować w pełnowymiarowe opakowanie.




Korektor Multi Mineral Anti - Age, Bell

Długo polowałam na korektor
Essence Stay All Day z numerkiem 10, jednak za każdym razem będąc w Naturze w szafie tej marki spotykałam dwa korektory z tej serii, obydwa w kolorze 20, czyli świńskim, nienaturalnym różu. Swoją drogą, po jaką anielkę tworzyć taki beznadziejny odcień i wypuszczać go na rynek? Kto używa tych prosiaczkowych odcieni? A wracając do tematu, po kolejnej bezowocnej wizycie w Naturze, udałam się do małej, acz dość dobrze wyposażonej drogerii i po 3 minutach wyszłam z korektorem Bell. Nie byłam do końca przekonana co do odcienia, jednak po paru użyciach już wiem, że to był strzał w 10. Na pewno będzie o nim więcej na blogu.


Krem łagodzący do cery normalnej i suchej
Hydra Adapt, Garnier

Kiedy tylko zobaczyłam ten produkt w nowej (obowiązującej od środy) gazetce kosmetycznej Biedronki wiedziałam, że muszę koniecznie go kupić. Cena - oczywiście niezwykle korzystna, bo bodajże 8,79zł jak najbardziej zachęca do zakupu. Zdecydowałam się na tą właśnie wersję ze względu na fakt, że ta do cery tłustej i mieszanej zbiera średnie recenzje, a najważniejszy aspekt, czyli efekt matujący są jej najsłabszą stroną. Po co mi więc krem matujący, który nie matuje? Postawiłam na nawilżenie, które zawsze i wszędzie jest mile widziane
. Mam nadzieję, że zakup ten okaże się jak najbardziej trafnym.
Mascara Infinitize, Avon

Zakup nieplanowany, a czy udany? Jeszcze nie mam na ten temat jednoznacznej opinii, na pełną recenzję przyjdzie czas. Na razie mogę stwierdzić, że uzyskany dzięki niej efekt raczej nie porywa. Spróbuję jednak dać jej jeszcze szansę, popracować nad metodą malowania rzęs i zobaczymy, co będzie. Dużym zaskoczeniem jest szczoteczka, nigdy wcześniej nie spotkałam się z czymś takim. Do tej pory sądziłam, że szczoteczka w tuszu Bourjois Galomour Max Definition jest duża, jednak zmieniam zdanie - Infintize posiada naprawdę dużą szczotkę. 



Balsam do ust z mleczkiem pszczelim SPF 15, Avon
Moja siostra używa tego kosmetyku, jednak wersji w słoiczku i bardzo sobie go chwali. A jako że ja nie lubię dłubać w słoiczkach, czy jajeczkach, by później wyciągać połowę produktu spod paznocki, jak przypadku waniliowego kremu uniwersalnego Oriflame, to opakowanie w postaci tubki jak najbardziej mi odpowiada. Zapach - świetny, działanie - oby równie dobre.


Uniwersalny balsam do ciała
Rich Moisture, Avon Care

Idealny dla całej rodziny. Duża butelka z pompką, ładny zapach. Świetnie sprawdził się, kiedy moja skóra nieco zbyt mocno "dopieszczona" przez słońce potrzebowała odpowiedniej dawki nawilżenia. Poza tym urzekła mnie ta słodka kokardka i serduszka na etykiecie.


Specjalistyczny olejek do twarzy i ciała, Bio - Oil

Pełnowymiarowe opakowanie tego kosmetyku ma pojemność 60ml. Ja dostałam 20ml odlewkę i kilka próbek, zatem będę mogła przetestować ten olejek na tyle, by zdecydować, czy warto go kupować. Zbiera on bardzo skrajne opinie, od pełnych zachwytów, po bardzo negatywne. Tym bardziej cieszę się, że mam okazję sprawdzenia go. A produktu tego używam na ok. 1,5cm bliznę na ramieniu oraz rozstępy w okolicach pośladków.

Dajcie znać, czy używałyście któregoś z prezentowanych kosmetyków. Co o nich sądzicie?

Pozdrawiam, klamarta.

8/14/2013

Piękne paznokcie od zaraz

Jakiś czas temu regularnie fundowałam moim paznokciom kąpiele w ciepłej oliwie z oliwek z dodatkiem soku z cytryny. Dzięki temu stały się zdrowe i mocne, a o rozdwajaniu czy łamaniu mogłam zapomnieć. Niestety popełniłam podstawowy błąd. Kiedy stan moich paznokci już mnie zadowalał, przestałam skupiać się na regeneracji i porządnej pielęgnacji. Skutek mógł być tylko jeden - płytka stała się słaba, znów się rozdwajała, a lakier nie trzymał się na niej tak dobrze, jak jeszcze niedawno. Z pomocą przyszła odżywka do kruchych o łamliwych paznokci Therapy nail marki Venita z olejem z pestek moreli, keratyną, witaminą E oraz filtrem UV.


                                                   Cena                                                  

ok.7zł

                                               Pojemność                                             

10ml

                                                  Skład                                                  

Ethyl Acetate, Butyl Acetate, Alcohol Denat., Nitrocdellulose, Adipic Acid / Neopentyl Glycol / Trimellitic Anhydride Copolymer, Isopropyl Alcohol, Trimethyl Pentanyl Diisobutyrate, Etocylene, Calcium Pantothenate, Prunus Armeniaca Apricot Kernel Oil, Hydrolyzed Keratin, Tocopheryl Acetate, HC Violet No.2.

                                           Od producenta                                           

Na stronie internetowej zamieszczona jest jedynie informacja na temat całej gamy odżywek Therapy nail.

PIELĘGNACJA I REGENERACJA
Piękne, zadbane paznokcie powinny być wizytówką każdej kobiety. Codziennie wykonywane czynności narażają płytkę paznokcia na mechaniczne i chemiczne uszkodzenia. Dlatego też stworzyliśmy Therapy nail - zestaw odżywek do skutecznej pielęgnacji i regeneracji paznokci.
SKUTECZNA TERAPIA
Seria składa się z emulsji szybkoschnącej oraz 5 odżywek do paznokci: kruchych i łamliwych, zbyt miękkich i matowych, słabych z nierówną powierzchnią, rozdwajających się oraz wolno rosnących.
Produkt doceniony przez konsumentów i odznaczony nagrodą „SUPERPRODUKT 2008”

źródło: venita.com.pl



                                             Moja opinia                                            

Odżywkę otrzymujemy w szklanej buteleczce wyposażonej w szeroki pędzelek. Wystarczą trzy pociągnięcia, aby pokryć cały paznokieć.
Konsystencja moim zdaniem jest odpowiednia, nie wodnista, niezbyt gęsta. Z czasem niestety gęstnieje, jednak nie na tyle, aby ciężko było rozprowadzać ją na paznokciach. Top coat tej firmy stawał się "glutowaty" do tego stopnia, że nie dało się go nakładać. W przypadku tej odżywki sytuacja taka nie ma miejsca, produkt do ostatniej kropli nadaje się do użytku.
Szybko wysycha. Świetnie nadaje się jako baza pod lakier kolorowy - wygładza powierzchnię płytki, nie powoduje szybszego odpryskiwania, zapobiega odbarwianiu. Utwardza paznokcie. Wspomaga ich regenerację. Po ok. 2-3 tygodniach stosowania tej odżywki stają się mocne, nie rozdwajają się, nie łamią. Wyglądają zdrowo. Poza tym rosną jak szalone.




                                        Podsumowanie                                    

Uważam, że to naprawdę godzien uwagi produkt w bardzo korzystnej cenie. Mam zamiar przetestować jeszcze inne odżywki z tej serii. Jestem zadowolona z efektów, jakie otrzymałam dzięki tej. Oby pozostałe okazały się równie dobre.

Pozdrawiam, klamarta.

8/12/2013

W poszukiwaniu ideału

Brązer, czyli kosmetyk, którym konturuję twarz, bądź "opalam ją" stał się od pewnego czasu nieodłącznym elementem mojego makijażu. Wciąż wzdycham i marzę o Hoola Benefitu, jednak na razie pozostaje on w strefie "chciałabym...". Sięgam zatem po kosmetyki z rozsądniejszej półki cenowej, poszukując odpowiedniego odcienia oraz właściwości. Jakiś czas temu zainteresował mnie puder brązujący Lovely, numer 03, któremu dziś poświęcę parę słów.



                                             Cena                                             

ok. 10zł

                                          Pojemność                                       

10g

                                           Dostępność                                      

Rossmann

                                        Od producenta                                     

Hypoalergiczny puder dla osób z wrażliwą cerą i problemami skórnymi. Zawiera wyciąg z nagietka zapewniający doskonałą pielęgnację i ochronę dla skóry. Nadaje skórze zdrowy i świeży wygląd na wiele godzin.

                                        Moja opinia                                        

Puder ten dostępny jest w 4 odcieniach. Pierwsze dwa są w miarę jasne, 01 ma delikatne drobinki, więc może być stosowany jako rozświetlacz, natomiast 02 jest matowy, będzie odpowiedni na całą twarz. 04 to już typowy brązer, z drobinkami. Ten, który posiadam, z numerem 03 jest matowy, w odcieniu także typowym dla brązera. Spotkałam opinie, że jest to dobry odpowiednik Ziemi egipskiej. Ja nigdy tego kosmetyku nie widziałam na żywo, jednak patrząc na swatche mogę się z tym zgodzić. Odcień Golden glow 03 określiłabym jako neutralny, nie pomarańczowy, ale także nie typowo brązowy. Będzie pasował zarówno osobom o karnacji zimnej, jak i ciepłej.





Opakowanie - tutaj nastąpiła mała zmiana. Na wielu blogach można napotkać zdjęcia tego kosmetyku w brązowym opakowaniu ze złotym motywem i niewielkim napisem. Aktualne opakowanie, które prezentowane jest również na stronie internetowej marki Lovely to plastikowa puderniczka z dolną częścią w kolorze czarnym oraz przezroczystą pokrywką. Jest trwałe, nie łamie się, nie pęka, puderniczka nie otwiera się sama.
Zapach tego produktu jest mocny, bardzo pudrowy. Nie jest najgorszy, jednak nie przypadł mi do gustu.
Puder jest dobrze zmielony, aksamitny, łatwo nabiera się na pędzel oraz aplikuje na twarz. Nie pyli. Pigmentację określiłabym jako średnią. Raczej nie zrobimy sobie nim krzywdy. Daje ładny, delikatny efekt, który można stopniować. Będzie idealny dla osób dopiero rozpoczynających przygodę z makijażem, bądź nie używających wcześniej brązera.

W miarę długo utrzymuje się na skórze, ale może znikać po pewnym czasie. Z całą pewnością nie wytrzyma całego dnia. Nie schodzi jednak w sposób nieestetyczny, nie tworzy plam czy placków w miejscach aplikacji.
Nie uczulił mojej skóry. Nie do końca rozumiem co mam rozumieć przez pielęgnację dzięki wyciągowi z nagietka - przecież brązer to nie krem, a kosmetyk zaliczany do tzw. kolorówki. W każdym razie ja nie oczekuję od niego pielęgnowania mojej skóry, a odpowiedniego konturowania.
Poza tym ciężko znaleźć skład tego kosmetyku, nie ma go ani na Wizażu, ani na stronie marki. Pozostaje więc pytanie, czy ów wyciąg rzeczywiście został zawarty. Wierzmy Lovely na słowo.

Na zdjęciu pierwszym brązer solo, na drugim z różem Bell 2skin pocket


                                        Podsumowanie                                    

Dobry brązer w bardzo korzystnej cenie. Można by oczekiwać lepszej pigmentacji, czy lepszej trwałości. Jednak nie oszukujmy się - za taką cenę nie ma co wymagać cudów, a i tak marka Lovely pozytywnie mnie tym kosmetykiem zaskoczyła.

Używałyście tego brązera? Jacy są Wasi ulubieńcy w tej kategorii?

Pozdrawiam, klamarta.

8/11/2013

30 dni z Mel B + boczki Tiffany - TYDZIEŃ DRUGI

Naprawdę już drugi tydzień wyzwania za mną? Jak ten czas szybko leci. Mam wrażenie, że dopiero wczoraj pisałam relację z pierwszego tygodnia ćwiczeń, a tu już minęło kolejne 6 dni. Za szybko, stanowczo za szybko mijają te wakacje!




Po niedzielnej przerwie poniedziałkowy trening okazał się niemałą trudnością. Jeden dzień, a moje mięśnie już mocno się rozleniwiły. Zacisnęłam jednak zęby i ostro ćwiczyłam. W nagrodę udałam się z przyjaciółką nad wodę, ale żeby nie było tak łatwo i przyjemnie - rowerem. Około pół godziny w jedną i nieco więcej w drugą stronę, razem - ponad godzina jazdy w 60% pod górkę.

Wtorkowy trening przyniósł niespodziewany ból mięśni pośladków w czasie ćwiczeń. Do tej pory sądziłam, że to 10 - minutowy trening nóg oraz boczki są najcięższą partią. Zmęczenie i to specyficzne uczucie podczas ćwiczeń (coś pomiędzy bólem, ściągnięciem i rozgrzaniem - mam nadzieję, że wiecie, co mam na myśli)  uświadomiły mi, że chyba nie doceniłam tej części treningu z Mel.

W środę, dla odmiany postanowiłam zrobić ćwiczenia ABS zamiast planowego 10 - minutowego treningu brzucha. Raz na jakiś czas przyda się odmiana, zarówno dla umysłu jak i mięśni. Nadal nie jestem w stanie stwierdzić, który zestaw ćwiczeń jest cięższy. W ABS większość ćwiczeń jest wykonywana w pozycji półleżącej, z przewagą typowych 'brzuszków' w różnych odsłonach, natomiast w 10 - minutowym treningu ćwiczenia w pozycji półleżącej przeplatane są z tymi w pozycji półsiedzącej np. z prostowaniem i zginaniem nóg czy przekładaniem butelki między uniesionymi nogami.

W piątek i sobotę musiałam poradzić sobie bez Mel oraz Tiffany. Nie miałam dostępu do komputera, a co za tym idzie, do wideo z ćwiczeniami. Na szczęście pamiętam już większość ćwiczeń, gorzej jedynie z ich kolejnością. Ustawiłam zatem minutnik i pracowałam sama. Muszę napisać, że to jednak nie jest to. Z Mel i Tiff trening przebiega jakby szybciej i przyjemniej. Nie pozostało mi jednak nic innego, jak tylko załączyć muzykę i brać się do roboty. Wspomnę tutaj, że świetnie ćwiczyło mi się przy utworach z Eska Live Remix - polecam wszystkim ćwiczącym!

Co zaobserwowałam w tym tygodniu? W czasie ćwiczeń mięśnie pracują jakby ciężej, mocniej odczuwam ich napięcie. Po treningu są twarde jak głazy. Coraz lepiej wygląda mój brzuch. Powoli znika tłuszczyk z dolnych partii, z czego jestem bardzo zadowolona.


Poza tym ćwiczenie w pomieszczeniu, gdzie panuje ok.30°C to istna męka. Każdy trening kończyłam niemiłosiernie mokra i zdyszana. Ale jestem dumna - mimo ukropu i zmęczenia nie pękłam i każdego wieczora, bo zazwyczaj dopiero wtedy da się jako tako egzystować oraz ćwiczyć, brałam się do roboty. Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu będzie nieco chłodniej, bo mój zapał do treningu w takim skwarze może nie być na tyle silny. :)

A jak Wam idą ćwiczenia?

Pozdrawiam, klamarta.

8/10/2013

"Każdemu jest coś przeznaczone...

...nie każdy chce to odkryć. Na szczęście ja chciałem." 

Jak łatwo zauważyć patrząc na poprzednie notki, w których przedstawiałam filmy moim zdaniem godne obejrzenia, jestem fanką historii miłosnych. Uwielbiam tego typu filmy i nie ukrywam, że najczęściej sięgam właśnie po nie. Co zabawne, drugie pod względem częstotliwości oglądania są u mnie horrory. Taki już mój gust i upodobania.
Przeglądając listę najpopularniejszych/najlepszych filmów romantycznych ostatnich lat natknęłam się na produkcję z udziałem Zaca Efrona, który do tej pory kojarzył mi się głównie z rolą Troya Boltona w High School Musical. Nie była przekonana, czy zdołam wymazać z głowy obraz śpiewającego i wywijającego koszykarza, gwiazdy drużyny oraz szkoły i zobaczyć go w innej postaci. Jednak fakt, że ów film został stworzony na podstawie książki jednego z moich ulubionych pisarzy, a poprzedni wzorowany również na podstawie jego powieści niezwykle przypadł mi do gustu, postanowiłam, że spróbuję. Po seansie już wiem, że była to bardzo dobra decyzja - "Szczęściarz" to film, który dziś chciałabym Wam polecić.

źródło:filmweb.pl

Film ów powstał w 2012r. na podstawie powieści Nicholasa Sparksa pod tym samym tytułem. Reżyserią zajął się Scott Hicks. Poza Efronem w głównych rolach zobaczyć można także Taylor Schilling jako Beth Clayton oraz Blythe Danner czy Rileya Thomasa Stewarta. Alar Kivilo - autor zdjęć, o nim również warto wspomnieć. Dlaczego? O tym za moment.


"Szczęściarz" to historia powracającego z wojny w Iraku żołnierza marines,
sierżanta Logana Thibaulta oraz Beth - kobiety z przypadkowo znalezionego zdjęcia , które, jak się okazuje, staje się talizmanem Logana. Postanawia on za wszelką cenę odnaleźć tajemniczą kobietę z fotografii i podziękować jej za pomoc w przetrwaniu koszmaru wojny. Udaje mu się - przyjeżdża do jej domu, rozpoczyna pracę w hotelu dla zwierząt, który prowadzi. Z dnia na dzień stają się sobie coraz bardziej bliscy. Mężczyzna odnajduje także nić porozumienia z Benem, synem kobiety oraz zyskuje sympatię jej babki. Zupełnie inny stosunek ma do niego były mąż Beth, policjant z dość specyficznym sposobem bycia. Jak się okazuje brat kobiety zginął w Iraku, jednak okoliczności jego śmierci nadal pozostają niewyjaśnione. Zdjęcie znalezione w gruzach zyskuje zupełnie nowe znaczenie.


Film ten opowiada o tym, jak szacunek i oddanie mogą zmienić człowieka i jego dotychczasowe życie, a przypadkowo znalezione zdjęcie nadaje wydarzeniom zupełnie inny bieg i sens. Logan - opanowany, wycofany, odmieniony trudem wojny odnajduje spokój i szczęście w rodzinie Beth. Rodzinie, która również boryka się z problemami: ojcem Bena, zaborczym i apodyktycznym, skłonnym do przemocy fizycznej i psychicznej oraz po żałobą zmarłym w czasie misji bracie Beth.

Niezwykle ważnym wątkiem jest również walka o istotne sprawy, cele, pragnienia. Dla Logana są nimi pokonanie blokad powstałych w czasie służby oraz powrót do codzienności, odnalezienie siebie. Później dołącza do nich również pragnienie stworzenia czegoś pięknego i prawdziwego z "kobietą ze zdjęcia", która stała się jego aniołem. Beth walczy o swojego syna, o uwolnienie od gnębiącego ją byłego męża. Równie istotna jest dla niej walka ze smutkiem, rozgoryczeniem i bezradnością związaną ze śmiercią jej brata. Mały Ben stara się odnaleźć swoje miejsce wśród kolegów, pokonuje nieśmiałość i decyduje się zagrać publicznie na skrzypcach. Każdy z bohaterów przeżywa wewnętrzne rozterki, by finalnie móc je zwyciężyć.

Wracając do tematu zdjęć, które moim zdaniem są ogromną częścią końcowego sukcesu tego filmu. Wielkie owacje należą się
Alarowi Kivilo. Przepiękne krajobrazy, gra świateł, cudowne zachody słońca, a także sceny walki - to wszystko sprawia, że jeszcze lepiej można poczuć klimat filmu i odnaleźć jego sens. Dawno nie widziałam tak dobrych ujęć w wydawałoby się zwyczajnym filmie romantycznym. Wydawałoby się, bo w rzeczywistości film ten, tak jak "Szkoła uczuć", czy "Bezpieczna przystań" na stałe wpisuje się w kanon najlepszych historii miłosnych.

źródło:filmweb.pl

Pozostaje mi teraz przeczytać "Szczęściarza", zweryfikować historię pisaną z filmową oraz przeżyć ją raz jeszcze.

Pozdrawiam, klamarta.






8/08/2013

Kolejny ulubieniec wśród szamponów do włosów

Jakiś czas temu dostałam parę próbek wtedy jeszcze nowości Nivea, szamponu odbudowującego Long Repair. Zainteresował mnie na tyle, że kupiłam pełnowymiarowe opakowanie, "zdradzając" mojego dotychczasowego ulubieńca *klik*, czyli Garnier Fructis Grapefruit Tonic. Czy owa zmiana wyszła moim włosom na dobre? Zapraszam na dzisiejszą recenzję.


                                    Pojemność                                  

250ml / 400ml

                                         Cena                                      

ok.9zł za mniejszą butelkę / ok.13zł za większą

Bardzo często produkt ten jest dostępny w cenie promocyjnej 8,99zł za 400ml w Carrefour, dlatego warto śledzić gazetki reklamowe tego supermarketu.

                                        Skład                                      



                                 Od producenta                                 


Pielęgnuje i odbudowuje włosy od nasady aż po końcówki dzięki płynnej keratynie i olejkowi babassu.
Produkt przeznaczony do włosów długich, łamliwych, rozdwajających się.

Działanie

NIVEA® long repair szampon pozwoli wydobyć siłę, gładkość i elastyczność Twoich włosów na całej ich długości, od nasady aż po same końce. Pielęgnująca formuła z olejkiem babassu:
  • wzmacnia włosy już od nasady
  • odbudowuje strukturę włosów na całej długości, zapewniając im blask i elastyczność
  • chroni końcówki włosów

    Źródło: www.nivea.pl

                                           Moja opinia                                      
Tak jak już wspomniałam szampon ten od niemal pierwszego użycia przypadł mi do gustu. Także po zużyciu prawie całej zawartości 400ml butelki moje zdanie o nim pozostaje niezmienne - jest świetny! Ma bardzo ładny, delikatny zapach, który, co ważne, pozostaje na włosach jeszcze długo po myciu, nie znika wraz z pianą już w trakcie spłukiwania. Jego konsystencję określiłabym jako kremowo-żelową, nie jest zbyt rzadki, nie przepływa przez palce. Dobrze się pieni, jednak to niestety zasługa SLS obecnych w składzie na wysokiej pozycji. Na szczęście także te dobre dla skóry i włosów składniki widnieją na tej liście dość wysoko.



Moje włosy (wysuszone i osłabione przez traktowanie ich suszarką i prostownicą), umyte tym szamponem są sypkie, miękkie i przyjemne w dotyku. Przepięknie pachną. Są błyszczące i wyglądają zdrowiej. Ich łamliwość jest zdecydowanie ograniczona. Końcówki nie rozdwajają się w zastraszającym tempie, jest ich niewiele. Byłoby kłamstwem stwierdzenie, że wyglądają tak dobrze, jak po użyciu odżywki. Jednak nawet bez niej łatwo się rozczesują, nie plączą. Zachowują świeżość przez 3-4 dni, co przy moich nieco przetłuszczających się przy skórze włosach jest dobrym rezultatem.
Szampon nie podrażnia skóry głowy. Nie wywołuje łupieżu. Jest wydajny - przy częstotliwości mycia włosów 2-3 razy na tydzień duża butelka wystarcza mi na ok. 1,5 miesiąca.



                                        Podsumowanie                                       

Szampon ten będę używać przemiennie z kosmetykiem Garnier Fructis. Cieszę się, że miałam możliwość przetestowania go, nim sięgnęłam po pełnowymiarowe opakowanie. Sądzę, że gdyby nie to sama nie zdecydowałabym się na zakup akurat tego szamponu, ponieważ wcześniej produkty do włosów Nivea nie szczególnie mnie zachwycały. Tym razem zostałam mile zaskoczona. Mam jeszcze ochotę na odżywkę z tej serii, gdyż wiele pozytywnych opinii krąży na jej temat.

Używałyście tego szamponu bądź odżywki Nivea Long Repair?

Pozdrawiam, klamarta.

8/06/2013

O legendzie wśród podkładów

Kto go nie zna, kto o nim nie słyszał? Liczba osób należących do tego grona jest z całą pewnością niewielka. I choć są oczywiście tacy, którzy nie przetestowali go na własnej skórze, to mimo tego jest to jeden z najpopularniejszych podkładów ever. Revlon Colorstay do cery mieszanej i tłustej z SPF6.


                                    Odcień                                    

150 Buff
Po lewej zdjęcie w pomieszczeniu, po prawej na zewnątrz, w świetle słonecznym

                                Pojemność                                   
  
30ml

                                     Cena                                        

W sklepach stacjonarnych typu Rossmann, Douglas itp. to około 70zł. W drogeriach internetowych i na allegro - ok.30-40zł. Ja kupuję w drogerii internetowej cocolita.pl za 29,90zł (cena promocyjna, normalna cena to 35,90zł).

                                        Filtr                                      

SPF6

*Ostatnio Revlon wypuścił "ulepszoną" wersję tego podkładu z SPF20
, dlatego kupienie wersji z niższym filtrem może stanowić mały problem.

                                     Skład                                     

Składnik aktywny : Titanium Dioxide 7,3% Skład: aqua ((water) eau), cyclomethicone, trimethylsiloxysilicate, butylene glycol, boron nitride, dimethicone, alcohol denat., peg/ppg-18/18 dimethicone, nylon-12, tribehenin, isododecane, polyisobutene, sodium chloride, cetyl peg/ppg-10/1 dimethicone, bisabolol, serica ((silk powder) poudre de soie), tocopheryl acetate, malwa sylvestris (mallow) extract, lilium candidum (lily) bulb extract, lactobacillus/eriodictyon californicum ferment extract, cymbidium grandflorum flower extract, serica ((silk) soie), alumina, dimethicone/silesquioxane copolymer, ethylene brassylate, methicone, trisiloxane, sorbitan sesquioleate, tetrasodium edta, methylparaben, propylparaben. Może zawierać: [+/-: mica,( CI 77019), titanium dioxide (CI 77891), iron oxides (CI 77491, CI 77492, CI 77499)].

                                          Od producenta                                    

Długotrwały, kryjący beztłuszczowy podkład z lekką formułą, stworzoną specjalnie dla potrzeb tłustej i mieszanej skóry. Kontroluje wydzielania sebum, utrzymując skórę matową przez cały dzień. Nie ściera się w ciągu dnia, a skóra pozostaje nieskazitelna.
Krycie od średniego po całkowite.
Dostępny w 20 odcieniach.

                                Moja opinia                              

Aktualnie mam drugą buteleczkę tego podkładu. Już ten fakt może sugerować jaką mam na jego temat opinię.
Podkład otrzymujemy w szklanej butelce z plastikową nakrętką. Niestety nie jest wyposażony w pompkę. Mój sposób na wydobycie potrzebnej mi ilości kosmetyku - zatykam otwór palcem, przechylam buteleczkę i tym sposobem na palcu mam odpowiednią ilość podkładu. Sam pomysł ze szklaną, przezroczystą butelką z czasem przypadł mi do gustu. Dzięki temu wiem, ile produktu jeszcze pozostało. Początkowo martwiłam się, że stłukę opakowanie, ale przeżyło ono już parę stłuczek, upadków i podróży w nienaruszonym stanie.
Odcień dobierałam "w ciemno", sugerując się zdjęciami zamieszonymi na innych blogach. 150 Buff to jasny odcień, idealny dla osób z jasną karnacją, z zauważaną przewagą żółtych tonów. Rzadko zdarza się, abym znalazła tak ładny kolor podkładu. Dodatkowo dopasowuje się on do naturalnego odcienia skóry, wtapia się w nią.



Podkład ma specyficzny zapach, przypominający farbę. Z całą pewnością chemiczny. Nie jest on moim zdaniem jednak tragiczny i nie przeszkadza mi w używaniu podkładu. W sieci mnóstwo jest opinii, że jest on mocno alkoholowy, drażniący. Z tym się nie zgodzę. Uważam nawet, że z czasem przestaje być wyczuwalny.
Konsystencja  jest według mnie odpowiednia - niezbyt rzadka, kremowa. Podkład łatwo rozprowadza się na skórze (ja robię to palcami, nie używałam nigdy pędzli ani gąbek). Kolejny fakt, z którym się nie zgodzę to ekspresowe zasychanie. Kosmetyk ten owszem, z czasem zastyga i wtedy ciężko już z nim cokolwiek zrobić. Nie jest jednak z całą pewnością tak, że ledwo zaaplikujemy go na skórę, a już zasycha na beton i niczym go nie ruszymy.
Po rozprowadzeniu daje lekko mokre wykończenie, co zgodnie z tym co udało mi się wyczytać potwierdza jego beztłuszczową formułę. Na mojej skórze nie wygląda całkowicie matowo, wręcz pudrowo. Skóra nie świeci się, jednak wygląda zdrowo, ma lekki, aczkolwiek naturalny i nienachalny błysk. Jednak ja, jako fanka typowo matowego wykończenia oprószam skórę pudrem matującym. Tak "zagruntowany" podkład trzyma się na mojej skórze w nienaruszonym stanie przez około 4 do 5 godzin. Potem w strefie T pojawia się sebum. Po usunięciu go np. chusteczką higieniczną skóra znów jest matowa przez jakiś czas.
Krycie określiłabym jako średnie z możliwością stopniowania. Nie zakryje jednak dużych niedoskonałości. W tym przypadku potrzebny będzie korektor. Jednak z większością wyprysków i zaczerwienień radzi sobie doskonale. Niekiedy wchodzi w pory i podkreśla je, jednak wystarczy porządnie go wklepać w skórę, by tego uniknąć.
Podkład ten nie uczulił mnie. Nie wywołał wysypu niedoskonałości, nie zapchał. Może jednak wysuszać - u mnie są to okolice nosa oraz ust. Dobrze jednak współpracuje z kremami nawilżającymi, więc tą niedoskonałość jestem mu w stanie wybaczyć.


                                      Podsumowanie                                  


Z całą pewnością jest to jeden z najlepszych podkładów, jakich używałam.  Z racji, że w okresie letnim rzadko używam podkładu to w buteleczce jest go jeszcze dużo. Nie wiem natomiast, czy kupię go ponownie, kiedy się skończy. Dlaczego? Nadal w sieci niewiele opinii na temat nowej wersji z SPF20. Te, które zastały już zamieszone są tak skrajne, że ciężko o cokolwiek pewnego. Niektórzy twierdzą, że nowa wersja jest gęstsza, ma nieco inny odcień, jednak sprawuje się lepiej. Wg innych nowa konsystencja i zmiany w składzie wpłynęły negatywnie na jego jakość, znacząco ją pogarszając.
Nie zmienia to jednak faktu, że wersja z SPF6 to aktualnie mój ulubiony podkład.

Używałyście Revlon CS? A może macie już nową wersję?

Pozdrawiam, klamarta.

8/04/2013

30 dni z Mel B + boczki Tiffany - TYDZIEŃ PIERWSZY

Za mną pierwszy tydzień wyzwania. Zatem tak jak obiecałam - relacja, wrażenia, opinia.




Pierwszy trening, zapoznanie z ćwiczeniami wyszły jak najbardziej pozytywnie. Od razu polubiłam Mel i jej sposób prowadzenia treningu. Spotkałam się z opiniami, że trener nie powinien dawać po sobie znać zmęczenia, być opanowanym i profesjonalnym. Natomiast Mel w czasie ćwiczeń krzyczy, zachęca, motywuje, głośno się śmieje, żartuje, w jednej chwili woła, że nie ma już siły i "zaczyna się modlić", by zaraz motywować siebie, swoją ekipę oraz ćwiczących przed ekranami. Widać jednak z całą pewnością, że trening sprawia jej przyjemność, nie robi tego z przymusu. A co za tym idzie także ja mam ochotę pracować nad swoim ciałem i nie obijać się. Zdecydowanie wolę taką formę, aniżeli milczącego, poważnego trenera, który pracuje jak robot, jego twarz nie wyraża żadnych emocji i wydaje jedynie komendy jak kapral w wojsku.

Po sześciu dniach ćwiczeń mogę stwierdzić, że najtrudniejsze są dla mnie ćwiczenia nóg oraz, o dziwo, "boczki Tiffany". Oglądając wideo z treningiem Tif nie sądziłam, że tak się "zmacham" wykonując te wydawałoby się łatwiutkie i przyjemne krążenia, skłony itd. A tu taka niespodzianka. Po wtorkowym treningu odczułam dość boleśnie mięśnie nóg oraz właśnie boczki. W środę zakwasy nóg osiągnęły szczyt. Postanowiłam więc, mimo bólu dorzucić do treningu jeszcze trening cardio oraz ABS, także z Mel B. Jak miało boleć, to konkretnie! Trening cardio dorzuciłam także w piątek, a wczoraj prócz podstawowego zestawu zrobiłam także ABS.

ABS


CARDIO


Z dnia na dzień robienie poszczególnych ćwiczeń staje się łatwiejsze. Pierwszego i drugiego dnia większość mięśni drżała przy np. podnoszeniu nóg czy robieniu brzuszków. Z każdym kolejnym treningiem wszystko wychodzi łatwiej, płynniej.
Najprzyjemniejsze jest uczucie napięcia mięśni po treningu. Na razie nie zauważyłam zmian w wyglądzie mojego ciała. Mam wrażenie jakby w malusieńkim stopniu coś zaczęło dziać się z brzuchem, jednak to może moja wyobraźnia bardzo chce, aby rzeczywiście rozpoczął się proces rzeźbienia. A kto wie- może rzeczywiście mój "kaloryfer" już wybija się na wierzch? :)

Poza tym chyba nie potrafię się porządnie zmierzyć - za każdym razem wychodzi mi inny wynik. Nie zapisałam sobie, gdzie dokładnie wykonywałam pomiary i teraz robię to na oko. Tak wiem, pierdoła ze mnie. Z tego co udało mi się wywnioskować na razie bez zmian. Muszę jednak napisać, że mnie nie chodzi o zgubienie dokładnie takiej i takiej ilości centymetrów w biodrach, takiej w udzie, a takiej w talii. Chcę, aby moje ciało wyglądało lepiej, a ile centymetrów ubędzie ma dla mnie najmniejsze znaczenie.

Codzienny trening wszedł w nawyk i czasem już nie mogę się doczekać, kiedy odzyskam laptopa, włączę wideo i zacznę ćwiczyć. To dla mnie nowość - zazwyczaj po 2-3 dniach biegania, czy ćwiczeń nie miałam już takiego zapału jak na początku i przestawałam. Tym razem cały czas mam ochotę na więcej! Szkoda, że w sieci tak mało filmików z ćwiczeniami Mel, bo chętnie dorzuciłabym jeszcze parę do tych, które już wykonuję.



Tak mają się u mnie sprawy po tygodniu wyzwania. A co u Was? Dajecie radę? Macie ochotę na więcej i więcej?

Pozdrawiam, klamarta.

8/02/2013

To już rok!

Dokładnie rok temu zamieściłam pierwszy post na tym blogu. Nie byłam do końca przekonana, czy całe to przedsięwzięcie ma sens. Długo głowiłam się nad nickiem i nazwą bloga, jednak jak na złość nic błyskotliwego nie przychodziło mi do głowy. Stąd też najprostsza nazwa, jaka może zostać wymyślona - po prostu powielenie nicku. Z czasem do nagłówka dołączyłam drugą część i od tego momentu to miejsce funkcjonuje jako klamarta. blog . Natomiast nick jest połączeniem moich dwóch pierwszych imion Klaudia Marta.
Planowałam, że będzie to blog, którego tematyką główną będą kosmetyki, jednak pojawią się również tematy poboczne. I udało mi się, z czego jestem bardzo dumna. Od pierwszego posta blog rozwinął się. Patrząc na zdjęcia zamieszczane w początkowych miesiącach działania, muszę przyznać, jest mi wstyd. Ciemności egipskie, podpisy na pół zdjęcia. Nigdy więcej!
Także cały wygląd bloga mocno ewoluował. Dziesiątki godzin spędzonych nad kodem HTML, szukania wskazówek na forach i blogach z pomocą techniczną mam nadzieję, że przyniosły skutek i szata graficzna jest przyjemna dla oka. Oczywiście można by pokusić się o stwierdzenie, że zbyt prosto, przewidywalnie. Jednak taki jest mój styl, moje wyczucie, tak najzwyczajniej w świecie uważam za najlepiej. Nie znoszę przerostu grafiki nad treścią. Oczywiście wszystkie wskazówki jak najbardziej mile widziane!

I część najważniejsza, czyli Wy, moje czytelniczki. Dziękuję Wam wszystkim i każdej z osobna. Za każdy komentarz, za dołączenie do grona obserwatorów, za śledzenie na bloglovin'. Za to, że nie tworzę tego miejsca tylko dla siebie. Za to, że w ogóle jeszcze nad nim pracuję, bo wiem, że mam dla kogo. Posyłam do Was mocne uściski.




Gorąco witam wszystkie nowe czytelniczki. Zachęcam do wejścia w grono stałych bywalców i aktywnego komentowania. Rozgośćcie się!

Kończąc życzę sobie i Wam, abyśmy przy podobnym poście spotkały się za rok, w dzień drugich urodzin bloga klamarta. blog.

Pozdrawiam, klamarta.